Społeczeństwo
Z wizytą na stacji…

Europa stanęła na krawędzi. Przewoźnicy krajów zachodnich protestują, bo jeżdżenie przestaje się opłacać. Polacy również są niezadowoleni, bo wizyta na stacji benzynowej nigdy nie należy do przyjemności. Nawet posiadacze diesli, którzy do niedawna mogli cieszyć się tańszym paliwem ze smutkiem i lękiem patrzą na dystrybutory. Nic dziwnego, że obserwujemy parcie na rząd, aby obniżył akcyzę. Rząd broni się, że państwa nie stać na obniżenie podatków.

Spróbujmy przyjrzeć się sytuacji. Produkcja litra bezołowiowej, która na stacji kosztuje 4,55 zł kosztuje jeden złoty i dziewięćdziesiąt trzy grosze. Do tego należy doliczyć około dwudziestu groszy marży i zysku stacji benzynowej. Podatki – akcyza, opłata paliwowa oraz podatek VAT – to kwota aż 2,42 na litrze. Pikanterii dodaje fakt, że podatek VAT naliczany jest od kwoty powiększonej o akcyzę. Wynik jest taki, że paliwo jest w naszym kraju niejako podwójnie opodatkowane. Gdyby VAT liczono od ceny producenta, to tankując 50 litrów benzyny, pozostawałoby w naszych kieszeniach około 20 złotych. To dużo. Na domiar złego 20% z wprowadzonej przez Marka Belkę opłaty paliwowej jest przeznaczona na infrastrukturę kolejową, która w dużej mierze jest zelektryfikowana, czyli z paliwem nie ma nic wspólnego.

Politycy tłumaczą, że na zmianę kwoty podatku nie pozwala UE. Okazuje się, że póki co, to nie prawda. Minimalna wysokość akcyzy, jaką ma być obłożony olej napędowy to 280 euro na 1000 litrów. Akcyza w Polsce wynosi odpowiednio 302 euro. Jeśli chodzi o benzynę różnica jest jeszcze większa i wynosi 100 euro. Komisja Europejska zaczyna co prawda forsować projekt, aby ustalić stawkę akcyzową na poziomie 380 euro na tysiąc litrów, jednak warto zdać sobie sprawę, że gdyby tak się stało, to na stacjach zapłacilibyśmy około 6 złoty za litr.

Wysokie ceny paliw dotykają nawet tych, którzy nie mają samochodu, ponieważ gospodarka opiera się na transporcie drogowym. Zbytnie podwyżki cen paliw zawsze odbijają się na gospodarce. W dodatku wybrany przez PiS prezes NBP spóźnił się ze zmianą stóp procentowych, co cenom paliw i gospodarce wcale nie pomogło.

Jest oczywiście obawa, czy obniżenie akcyzy spowodowałoby spadek cen na stacjach. Pokusa większego zarobku, która dla dużych koncernów jest silna, mogłaby wziąć górę. Mimo to zrzucanie odpowiedzialności za ceny na naszych stacjach jedynie na arabskich szejków czy rosyjskich naftowców jest niedomówieniem. Państwo musi zrozumieć, że dobrobyt nie zależy jedynie od wpływów do budżetu, ale również od zawartości portfeli obywateli. Jeśli szybko nie uda się zatrzymać pochodu cen paliw w Europie, czeka nasz bardzo poważny kryzys. Odbije się on czkawką nie tylko na portfelu przeciętnego Kowalskiego, ale na gospodarkach państw. Potrzeba dobrej woli wszystkich: i polityków i naftowych potentatów.

 

Artur Artmann

14.06.2008.


Autor: naturalnie