Dla psychologów
Indywidualny pakiet Pana Boga

 „Wygląda na to, że to jakoby człowiek miał być szczęśliwy, nie zostało zawarte w planie stworzenia” pisał Zygmunt Freud przed laty. Czyżby?…

O ile Freud ma rację w różnych innych sprawach, dotyczących człowieka, o tyle w sprawie szczęścia Freud jest nieaktualny, uważa prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny. Współczesne badania dowodzą, że jednak rodzimy się z kontraktem na szczęście, a więc każdy z nas może być szczęśliwy. Wykorzystała to konstytucja amerykańska i wręcz zapisała prawo do szczęścia. Gdzie jest zapisane to szczęście? Oczywiście w genach i jeśli nawet w drodze przez życie nie dochodzimy do szczęścia, wiele nie tracimy, bo przecież za każdym razem podnosimy sobie poprzeczkę i magiczne poczucie szczęścia przesuwa się o krok dalej. To nas rozwija. Dlatego prawdziwa jest teza Buddy, że szczęście nie jest celem, tylko drogą. Powinnam zatem uwierzyć, że nawet człowiek z rodziny depresyjnej od pokoleń, też może być szczęśliwy. Badania wykazują, że w tej sprawie Polacy nie wypadają tak źle, nie są tak bardzo depresyjni! Jeśli narysujemy skalę od szczęścia do nieszczęścia, gdzie maksimum szczęścia to życiowa euforia, głęboki sens życia, to na tej skali jest też taki punkt neutralny, takie niebycie emocjonalne. I zdecydowana większość ludzi według prof. Czapińskiego, plasuje się na tej skali od punktu niebycia emocjonalnego do krańca pozytywnego, do takiego maksymalnego szczęścia. Niewielu spada poniżej tego punku neutralności emocjonalnej, popadając w czarną rozpacz. Oczywiście wszyscy, nawet ci najbardziej szczęśliwi, mają złe chwile i okresy w życiu, każdego jakiś demon dopada, jakiś diabeł, który złem kusi, albo zły los otwiera bramę przed człowiekiem, a ten wpada w czeluść na jakiś czas. Jeśli jednak spadniemy w otchłań od tego punktu zerowego, w stronę złą, negatywną i coś trudnego nam się przydarzy, bo przecież wielu rzeczy i spraw nie da się odwrócić – śmierć kogoś bliskiego, choroba, utrata majątku- to mechanizm w głowie działa tak, że najczęściej odzyskujemy jednak zadowolenie z życia, a nawet zyskujemy apetyt na życie. To jest tragiczny paradoks. Ludzie, którzy chcą targnąć się na swoje życie nie znają tej prostej prawdy, że należy wytrwać do jutra, a jutro wytrwać do pojutrza. Nawet następnego dnia jeśli jesteśmy w głębokim dołku, jest już inaczej, lepiej. Prawdopodobieństwo, że będzie nam lepiej, jest o wiele większe twierdzi prof. Czapiński, niż to, że nam się pogorszy. Tego dowodzą badania, także polskie badania na dziesiątkach tysięcy rodaków. Wynika z nich, że im gorzej, tym lepiej. To znaczy, że jeśli ktoś dziś czuje się nieszczęśliwy, to z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, że za rok, dwa będzie czuł się szczęśliwy. I ta zmiana na plus jest tym większa, im człowiek był bardziej „zdołowany”. Aż trudno uwierzyć, że dołki emocjonalne powodują w perspektywie stan szczęścia i wróżą wzrost dobrego nastroju. Natomiast dobry nastrój niczego nie wróży, podkreśla Czapiński. Nie ma stanu permanentnego szczęścia, jak też nie możemy być bardziej szczęśliwi niż w momencie narodzin. Problem jest w tym, że kiedy człowiek dorasta, komplikuje mu się świat i jawi pełen zwodniczych wyzwań, pokus, także pokus żeby pójść na skróty. I żeby sprostać temu coraz trudniejszemu życiu i nie stracić wrodzonego potencjału szczęścia, być zadowolonym jak dziecko i pozytywnie naładowanym energią, no to trzeba odpowiadać na ten komplikujący się świat coraz lepszymi sposobami radzenia sobie z nim. Wtedy będziemy rozumieć i siebie, i ten świat. Na wschodzie taki dobry stan każdy potrafi rozwijać poprzez zmianę punktu odniesienia. „Aby stać się naprawdę szczęśliwym, pisze J.Ś.Dalajlama XIV w książce „Myśli płynące prosto z serca”, postarajmy się zrozumieć skąd bierze się nasze cierpienie. Gdy uznajemy cierpienie za coś negatywnego, zaś siebie za jego ofiary, nasze życie staje się nędzne. W istocie to nasze reakcje na cierpienie są problemem. Szczęście jest wtedy, gdy nawet to, co uznajemy za cierpienie, nie powoduje, iż czujemy się nieszczęśliwi. Osoby tworzą własne cierpienia z powodu niezdolności myślenia w zdrowy sposób. Gdyby tylko zmienili sposób widzenia rzeczy, ich niepokój znikłby”. I dodajmy nie straciliby własnego potencjału szczęścia.
W sprawie szczęścia nie tylko Freud jest już nieaktualny, ale też Kartezjusz, który dokonał rozdziału człowieka na ciało i umysł. /proszę niech zapamiętają to lekarze/. Badania wielu psychologów w świecie, także prof. J. Czapińskiego dowodzą, że istnieje bardzo silny związek między duszą a ciałem, emocjami a ciałem. Zajmuje się tym psychoimmunoneurologia, i każdy psycholog o tym wie. Właściwa relacja między ciałem a duszą określana jest jako dobrostan psychiczny. To pojęcie szersze i w nim zawiera się też szczęście. Szczęście oznacza co najmniej dwie różne rzeczy: „good luck” i „happyness”. Otóż są to dwie części jabłuszka, które nie mogą się spotkać. Jedna część to kolekcjonowanie przyjemności, to wymiar hedonistyczny – żyj tak, żeby uniknąć bólu, cierpienia, przykrości. Jeśli bilans wypada dodatnio, człowiek jest szczęśliwy. A druga połówka jabłuszka, która się z tamtą spotkać nie może, jest zakorzeniona w eudajmonistycznej tradycji Arystotelesa. Jego miarą jest osiąganie tego, co warte jest starań, a warte jest starań to, co zgodne jest z naszą naturą /z dajmonem, dziś powiedzielibyśmy z prawdziwym Ja/. Dobre życie /czytaj szczęśliwe /, to jest życie autentyczne, zapewniające samorealizację. Ono nie musi być przyjemne, ale wartościowe. Mówiąc między nami trudno odkryć w sobie dajmona i odpowiedzieć na pytanie co jest warte starań, co pozwoli trwale rozwinąć siebie i przez to nadać własnemu życiu trwały sens. Ta koncepcja „happyness” jednak w ostatnich latach stała się modna nie tylko na drugiej półkuli. To psychologia pozytywnie „zakręcona”. Jej założycielem jest Martin Seligman. Twierdzi on, że szczęśliwe życie to takie, w którym respektujemy 6 podstawowych cnót: mądrość, odwagę, miłość, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość i duchowość – czyli doświadczenia wynikające z własnej aktywności i wzbogacające nas. I wszyscy jesteśmy wyposażeni w jakąś kombinację zdolności, żeby dochować wierności tym cnotom. Te kombinacje są jak linie papilarne, to jest taki indywidualny pakiet Pana Boga. Tu nie chodzi o to , czy zdolności są wrodzone czy nie, wszyscy je mamy. Niestety nie wszyscy je w sobie odkrywamy albo zbyt późno odkrywamy. Wielu ludzi męczy się znacznie poniżej swych możliwości, swego prawdziwego potencjału szczęścia z powodu złych nawyków, złych wzorców, ale przecież można nauczyć się przekraczać wyjściowy potencjał i zbudować wszystko po nowemu. David Lykken, psycholog pisze: „Jeżeli twój wrodzony potencjał szczęścia jest poniżej średniej, znaczy to, że twój genetyczny sternik prowadzi cię do sytuacji, które uszczuplają twój dobrostan i kusi cię do zachowań bezproduktywnych. Jeśli dasz swemu sternikowi wolną rękę, wówczas wylądujesz tam, gdzie on zmierza. Ty sam możesz wybierać kierunki przeznaczenia, zamiast pozwalać, by wybierano je za ciebie”. Jeśli –zdaniem Seligmana- odkryjemy w sobie zdolności, które pozwalają nam dochować wierności 6 cnotom, to niezależnie od tego, co nam zgotował los, będziemy autentycznie szczęśliwi.
Wychodzi na to, że jednak na ziemi coraz więcej ślepców, którzy nie zauważają, nie odkrywają. Świadczy o tym wręcz epidemia depresji i nie warto tłumaczyć tego zjawiska wyłącznie faktem lepszej diagnostyki , czy częstszych wizyt u lekarza. Kiedyś w ogóle nikt nie mówił o depresji młodzieńczej, a już na pewno o depresji dziecięcej. Coraz częściej stwierdza się przypadki depresji u dzieci. Jednak najwięcej jej jest w grupie siedemnasto, dziewiętnasto, dwudziesto- letnich ludzi. Martin Seligman twierdzi, że głównym powodem epidemii depresji w Stanach jest „zjadanie tej połówki jabłka”, która wiąże się z kolekcjonowaniem przyjemności. Wycisnąć z życia słodkie, zostawić co kwaśne i nie jadalne. Twierdzi też, że gdybyśmy dbali tak o te 6 cnót jak robili to nasi przodkowie, to i przypadki depresji byłyby rzadsze. To ścieżka materialna „good luck”, postawienie wszystkiego na kasę, na dobra, które cieszą: samochód, powiększenie mieszkania, budowę domu. Kiedyś Oskar Wilde powiedział, że cynik to człowiek, który zna cenę wszystkiego, nie znając wartości. I chyba ludzie zaczynają „cynicznieć”, sądzi prof. Czapiński. Coraz więcej ludzi zna cenę, ale tracą z pola widzenia wartości. Jednak gonić nie przestają, bo zawsze chcą mieć więcej i więcej. Nastawienie na te wartości zewnętrzne powoduje, że gubi się nasz potencjał szczęścia. Zdecydowanie lepiej szczęściu służy „happyness” To rozwój duchowy, ale nie tylko. Także wiedza, ciekawość świata, ludzi i w końcu pomaganie innym.
Czy istnieje osobowość szczęśliwego człowieka? Próbuje się zbudować taką, ale nie ma na to dobrej teorii. Można powiedzieć tyle – rodzimy się z potencjałem szczęścia, a później kropla po kropli z tego entuzjazmu dla życia, z tej ogromnej witalności, tracimy. Jedni tracą niewiele, a inni na własne życzenie, dużo. Alkohol, narkotyki wiadomo, ale też można stłamsić własny potencjał szczęścia. Warto też wiedzieć, że największym gwarantem naszego szczęścia jest drugi człowiek. I to nie jest tak, że w pojedynkę szczęścia nie osiągnie się, ale w jakimś momencie drugi człowiek powiększa nasz potencjał. Prof. Czapiński broni jednak tych, którzy gonią za materialnym szczęściem. Są pożyteczni. Co prawda –uważa prof.- oni sobie nie pomagają, ale pomagają innym dając pracę, by potem móc kupić kolejny samochód, mieszkanie. To są namacalne korzyści. Człowiek goniący za materią przydaje się jako istota społecznie pożyteczna, przy czym niszczy się sam.
Rozpatrując dylemat czy szczęśliwi są ci, którzy mają szczęście, czy też szczęście czyni ludźmi szczęśliwymi jestem za drugim wariantem. Wszystkie dane pokazują, że zależność jest taka – jesteś szczęśliwy, będzie ci się wiodło, a nie odwrotnie. Nawet jeżeli jakimś zrządzeniem losu będzie ci się wiodło, ale masz kiepski pakiet od Pana Boga, to wcale nie będziesz szczęśliwy. Co przynosi szczęście? Przede wszystkim zdrowie Dobrostan psychiczny wzmacnia system immunologiczny, lepiej pozwala walczyć z wirusami i bakteriami. Ale szczęśliwi mogą również liczyć na to, że będą bogatsi. Niestety samo bogactwo nie czyni człowieka szczęśliwym po przekroczeniu minimalnego poziomu, pozwalającego zaspokoić podstawowe potrzeby. W Polsce ten poziom od którego pieniądze już nie przynoszą zadowolenia z życia, to jest koło 40 tys. rocznie. Ale wielu do tej granicy nawet nie doszło, więc bogaćmy się, bo to przynajmniej sprawi, że będziemy bardziej pogodni, częściej będziemy się uśmiechać, mniej narzekać, będzie mniej malkontenctwa. Jeśli rzeczywiście w momencie narodzin dostajemy kontrakt na szczęście, indywidualny pakiet Pana Boga, to warto zrobić wszystko, by stać się najpiękniejszą cząstką wszechświata, rozwijać się i pomnażać co tylko się da. I wierzyć, że najpiękniej jest tam, gdzie my jesteśmy.

Grażyna Dobroń


Autor: naturalnie