Dla lekarzy
Dar uzdrowienia

 

„Lekarzu ulecz samego siebie” – mawiali starożytni. Niestety w nowoczesnym kraju zrealizowanie tej maksymy na własna rękę jest niemożliwe. Wśród różnych pomysłów na podwyższenie płac w sektorze służby zdrowia, właściwie jeden godny jest uwagi. Jednocześnie budzi on bardzo wiele nieuzasadnionych leków. Ten pomysł to prywatyzacja służby zdrowia.

Niestety stało się tak, że w pewnej grupie naszego społeczeństwa słowo prywatyzacja brzmi niemal jak klątwa. W ustach niektórych polityków, słowo to stało się idealnym straszakiem. Mówi się więc o rozgrabianiu i rozsprzedawaniu za bezcen majątku narodowego czy tak zwanej „dzikiej prywatyzacji”. Jako koronne argumenty przeciw pokazuje się przykłady niegospodarności czy wręcz nieuczciwości w innych, sprywatyzowanych już, sektorach gospodarki.

W społecznym odbiorze perspektywy prywatyzacji służby zdrowia musi się wreszcie zmienić pewien schemat myślenia. Musimy spojrzeć na służbę zdrowia jak na sektor usług publicznych w którym powinna panować zwyczajna, wolnorynkowa konkurencja. Ona zawsze jest pożyteczna, ponieważ wymusza walkę o klienta. W przypadku służby zdrowia, wymusiłaby ona godziwe warunki dla pacjenta i personelu medycznego. Temu pierwszemu dałby sensownie urządzony szpital z wygodami na poziomie europejskim, a lekarzom i pielęgniarkom wyższe zarobki. Potwierdzeniem tej tezy są istniejące, prywatne szpitale i przychodnie, które oferują standard daleko odbiegający od tego, jaki znaleźć można w państwowych placówkach. Dzieje się tak nie dlatego, że jak chcą niektórzy, „prywaciarz” zbiera skórę z pacjenta. Każdy, kto zdecydował się na pobyt w prywatnym szpitalu wie, że placówka taka ma często podpisany kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia, dzięki czemu leczy pacjenta za jego własne pieniądze, pochodzące z ubezpieczenia. Sytuacja ma się zatem tak, jak w szpitalu państwowym, jednak różnicę w podejściu do pacjenta i warunkach jego pobytu widać gołym okiem.

Jakoś nie rozumiem przeciwników wynajmowania szpitalnych sal operacyjnych czy specjalistycznego sprzętu „po godzinach”. Argumentacja, że zabieg ten „zwiększa kolejkę” jest kompletnie nielogiczny. Przecież jest dokładnie na odwrót. Nie widzę przeszkód, dlaczego ci, których stać na zapłacenie jakiejś sumy pieniędzy, mogliby leczyć się po południu czy być operowani w nocy. Kolejka „tych o poranku” zmniejszy się przecież, a i szpital zarobi niezbędnych „parę groszy”.

Prywatyzacja służby zdrowia, to jedyny sensowny pomysł na uzdrowienie tego sektora. Lekarze pracujący w prywatnych klinikach juz dziś otrzymują wypłaty proporcjonalne do wkładu pracy i odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa. Prywatyzacja całego tego sektora sprawiłaby, że mogliby tak zarabiać w każdym szpitalu. Twierdzenie, że prywatyzacja uderzy w małe szpitale jest tak samo mylne, jak myślenie, że sklep warzywniczy na osiedlu upadnie, bo w mieście otwarto kolejny market. Jest przecież oczywiste, że mniejszy szpital, to mniejsze koszty jego utrzymania i mniejszy personel, co generuje mniejsze koszty. Dobrze stałoby się, gdyby rachunek ekonomiczny zaczął się wreszcie liczyć również w tym sektorze. Oczywiście trzeba by być nieco bardziej gospodarnym niż dziś i zlikwidować niepotrzebne etaty dla zbyt dużej ilości księgowych, sprzątaczek, kucharek, intendentek i nie wiadomo kogo jeszcze. Gdyby ktoś konkretny zobaczył pieniądze, wypływające co miesiąc z jego kieszeni, obejrzałby je dwa razy. Może warto byłoby zamiast zatrudniać personel kuchenny czy sprzątający, wynająć catering czy firmę sprzątającą. Nie prawdą jest, że ludzie ci straciliby pracę. Kucharka gotowałaby nadal , tyle, ze w pobliskiej restauracji, a firma sprzątająca z powodzeniem zwiększyłaby liczbę etatów, bo przecież ktoś musi sprzątać w kolejnych obiektach. Straszenie wyborców zwiększeniem bezrobocia jest zatem kulą w płot.

Postulaty zarobkowe lekarzy, bardziej chyba niż pielęgniarek, nie mają niestety szerokiego społecznego poparcia. Utarło się w nas przekonanie, że nawet, jeśli lekarz zarabia mało w szpitalu, to zawsze może sobie dorobić, na przykład prowadząc prywatną praktykę, czy pracując w prywatnej klinice. Nikt jednak nie liczy, że popierając taką filozofię, zmusza się lekarza do pracy ponad jego siły, czasem nawet po 12 godzin dziennie. W takiej sytuacji wolałbym, aby lekarz operował mnie rano, ponieważ istnieje uzasadniona obawa, że wieczorem będzie zbyt zmęczony, aby dobrze zadbać o moje zdrowie i życie. Jest to przecież sytuacja niedopuszczalna, tymczasem – nie wiedzieć czemu – to właśnie na taki stan rzeczy wyrażają przyzwolenie ci, którzy twierdzą, że lekarz „i tak sobie dorobi”.

Pomysł prywatyzacji służby zdrowia wymaga odwagi. Nie tylko oznacza on zmianę systemu zdrowotnego. Godzi również w układy i układziki. Nie trudno domyślić się, że istnieje grupa ludzi, którym zależy na utrzymaniu status quo. Może więc kolejny poważny kryzys, zmusi odpowiedzialnych za służbę zdrowia do myślenia o prawdziwym dobru pacjentów i lekarzy. I wreszcie przestanie być aktualne pytanie, stawiane przez niektórych: „Komu mamy zabrać? Nauczycielom, emerytom czy urzędnikom niższego szczebla, aby spełnić żądania pielęgniarek i lekarzy?” A przecież nikomu nie trzeba nic zabierać…

Piotr Chudziński

29.06.2007.


Autor: naturalnie